Prezentowany poniżej wiersz Adama Mickiewicza wybrałem nieprzypadkowo, albowiem przypomina mi on pewne stresujące wprawdzie, ale w gruncie rzeczy pomyślne zdarzenie jakie miało miejsce, gdy byłem sztubakiem w klasie trzeciej państwowego liceum pod wezwaniem (nomen omen) Adama Mickiewicza w Żychlinie. Otóż wyznaczony zostałem przez panią profesorkę od polskiego do recytacji tejże ballady z okazji Dnia Patrona, który przypadał w okolicach grudnia przed Bożym Narodzeniem. Podjąłem się tego zadania nawet i z chęcią, gdyż uprzednio zdarzyło mi się w ramach recytatorskiego kółka zabierać głos poetycki. Tym razem dodatkową motywacją była dla mnie obecność pośród publiczności mojej sympatii, do której pragnąłem bezpośrednio skierować występujące w balladzie słowa, których nie przytoczę, jednakowoż uważny czytelnik "Czatów" z pewnością je zauważy. Dziwnym trafem stresu podczas swego wystąpienia nie czułem, nie byłem zmuszony do korzystania z podpowiedzi suflera, chociaż miałem sobie do zarzucenia w paru miejscach niedostateczną intonację. Ale udało mi się odetchnąć z ulgą po recytacji, zwłaszcza że rzeczone słowa zostały skierowane wprost do podmiotu mojej obserwacji, lecz po tym sukcesie nie nadszedł kolejny, jeno pamięć po tym pierwszym i jedynym pozostała.
Czaty - ballada
Z ogrodowej altany wojewoda zdyszany
Bieży w zamek z wściekłością i trwogą.
Odchyliwszy zasłony, spojrzał w łoże swej żony
Pójrzał, zadrżał, nie znalazł nikogo.
Wzrok opuścił ku ziemi i rękami drżącemi
Siwe wąsy pokręca, i duma.
Wzrok od łoża odwrócił, w tył wyloty zarzucił
I zawołał kozaka Nauma.
"Hej, kozaku, ty chamie, czemu w sadzie przy bramie
Nie ma nocą ni psa, ni pachołka?
Weź mi torbę borsuczą i jańczarkę hajduczą,
I mą strzelbę gwintówkę zdejm z kołka".
Wzięli bronie, wypadli, do ogrodu się wkradli,
Kędy szpaler altanę obrasta.
Na darniowym siedzeniu coś bieleje się w cieniu:
To siedziała w bieliźnie niewiasta.
Jedną ręką swe oczy kryła w puklach warkoczy
I pierś kryła pod rąbek bielizny;
Drugą ręką od łona odpychała ramiona
Klęczącego u kolan mężczyzny.
Ten, ściskając kolana, mówił do niej: "Kochana!
Więc już wszystko, jam wszystko utracił!
Nawet twoje westchnienia, nawet ręki ściśnienia
Wojewoda już z góry zapłacił.
Ja, choć z takim zapałem, tyle lat cię kochałem,
Będę kochał i jęczał daleki;
On nie kochał, nie jęczał, tylko trzosem zabrzęczał,
Tyś mu wszystko przedała na wieki.
Co wieczora on będzie, tonąc w puchy łabędzie,
Stary łeb na twym łonie kołysał,
I z twych ustek różanych, i z twych liców rumianych
Mnie wzbronione słodycze wysysał.
Ja na wiernym koniku, przy księżyca promyku,
Biegnę tutaj przez chłody i słoty,
Bym cię witał westchnieniem i pożegnał życzeniem
Dobrej nocy i długiej pieszczoty!"
Ona jeszcze nie słucha, on jej szepce do ucha
Nowe skargi czy nowe zaklęcia:
Aż wzruszona, zemdlona, opuściła ramiona
I schyliła się w jego objęcia.
Wojewoda z kozakiem przyklęknęli za krzakiem
I dobyli zza pasa naboje,
I odcięli zębami, i przybili sztęflami
Prochu garść i grankulek we dwoje.
"Panie! - kozak powiada - jakiś bies mię napada,
Ja nie mogę zastrzelić tej dziewki;
Gdym półkurcze odwodził, zimny dreszcz mię przechodził
I stoczyła się łza do panewki".
"Ciszej, plemię hajducze, ja cię płakać nauczę!
Masz tu z prochem leszczyńskim sakiewkę;
Podsyp zapał, a żywo sczyść paznokciem krzesiwo,
Potem palnij w twój łeb lub w tę dziewkę.
Wyżej... w prawo... pomału, czekaj mego wystrzału,
Pierwej musi w łeb dostać pan młody".
Kozak odwiódł, wycelił, nie czekając wystrzelił
I ugodził w sam łeb - wojewody.
[20.06.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz