Taaakie jajo wyrosło mu na czole po tym uderzeniu!!! Pani przedszkolanka przyniosła duży nóż, na którym pisało Gerlach, i ten nóż przykładała chłopcu w obolałe i napęczniałe miejsce na głowie, a potem przyszedł jeszcze ten pan, skąd on się tam wziął, do diaska, i tak mocno tym nożem uciskał czerwieniącego guza, że aż mały pisnął, potem przestał, bo jakieś dzieciaki zbiegały po schodach i patrzyły na niego, więc nie wolno mu było płakać. Potem jakaś inna pani podeszła i chusteczką obtarła mu nos, choć jego nos wcale nie był mokry.
- Kto cię tak urządził – zapytała, a ta pani przedszkolanka, która wcześniej przyszła z tym nożem, zrobiła jakąś dziwną minę, taka minę mówiącą:
- A co to, pani nie wie? To ten Mirek, biega jak oszalały, tak, tak z tego domu, na pierwszym piętrze mieszka, nad przedszkolem.
Przerwała na chwilę, po czym poprosiła mężczyznę, aby odstawił nóż od czoła chłopca, bo chce sama zobaczyć, czy otęchło choć trochę. Uśmiechnęła się, a był to znak, że guz się nie powiększa.
- Jeszcze trochę, drugą stroną noża, chłodniejszą – zwróciła się do mężczyzna, a potem uzupełniła odpowiedź daną kobiecie:
- Ten chłopiec był po tamtej stronie wejściowych drzwi, próbował je otworzyć, a jak pani wie, te ciężkie drzwi otwierają się na zewnątrz. A ten skubaniec zbiegł ze schodów i dalejże w stronę drzwi; obiema rękoma pchnął je z całej siły i walnął nimi nieszczęśnika. Następnie zatrzymał się i upewniwszy się, że mały żyje, pomknął do ogrodu.
- No, wie pani co – tamta odezwała się zbulwersowana. - Mireczek to takie dobre dziecko, to mój sąsiad, nie tylko miły, ale i inteligentny.
- Przecież mógł małego zabić.
- Żywe srebro – upierała się tamta. - Nic mu nie będzie. Spojrzała na małego, który zdawał się być w szoku, ale powoli uspokajał się, nie płakał.
- No co, mniej cię boli? - zapytała tamta.
Chłopiec skinął głową, choć bolało go jakby jeszcze bardziej.
Nareszcie operacja dociskania feralnego guza uległa zakończeniu, a pani przedszkolanka zniknęła z pola widzenia chłopca, lecz powróciła do chłopca z jakimś okładem z waty nasączonym rumianą substancją; potem owinęła głowę chłopca bandażem.
- Ty mieszkasz z tamtej strony osady? - domyśliła się przedszkolanka – znam twoją matkę. Zaprowadzę cię do niej – powiedziała do chłopca.
Pokręcił głową.
Tamtej kobiety już nie było.
- Pójdę do domu, to przecież niedaleko.
- No, nie wiem, czy mogę na to pozwolić. Możesz mieć przecież wstrząs… - nie dokończyła – zaczekamy, aż mama będzie wracać z pracy, dobrze? Pójdziesz teraz do ogródka.
Wzięła chłopca za rękę i poprowadziła do ogródka jordanowskiego.
- Kasiu, przypilnujesz chłopca? Miał mały wypadek.
Kasia była najstarszą dziewczynką na półkoloniach. W przedszkolu była akurat pora godzinnego leżakowania, ale dziewczynka miała opuścić przedszkole wcześniej – miała po nią przyjechać ciocia, więc otrzymała dyspensę zwalniającą ją od poobiedniej drzemki.
Pobujali się trochę na huśtawce. Dziewczynka była zadowolona. Kiedy ciocia weszła do ogródka jordanowskiego, przestali się huśtać, a Kasia pochwaliła chłopca przy kobiecie.
- Świetnie się huśtasz… nie podbijasz.
Kobieta z dziewczynką wyszły z ogródka – szły w stronę przystanku autobusowego. Chłopiec podążył za nimi. Było mu po drodze do domu.
- Przyjdziesz jutro? - zapytała dziewczynka, kiedy się rozstawali.
- Chyba nie – odparł sucho.
- Bardzo cię boli?
- Nie bardzo.
Stali jeszcze na przystanku. Kobieta spoglądała na zawiniętą bandażem głowę chłopca.
- Musiało cię boleć – stwierdziła. - Pewnie dlatego nie chcesz przyjść tu jutro na półkolonie.
Chłopiec zebrał się w sobie, wykręcił się na pięcie, lecz chwilę wcześniej pomachał Kasi ręką i wykrztusił z siebie łamanym głosem:
- Nie lubię leżakowania.
Nadjeżdżał autobus, a chłopiec był już po drugiej stronie drogi. Szedł do domu.
[02.08.2023, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz