Kartka z kalendarza na dzień 20 sierpnia 2024 roku
Wtorek
Imieniny dzisiaj obchodzą: Bernard, Samuel oraz Eliasz, Filibert, Filiberta, Hieronim, Krzysztof, Leowigild, Lucjusz, Łucjusz, Maksym, Małgorzata, Maria, Paweł, Sabin, Samuela, Sewer, Sieciech, Sobiesław, Stosław, Świelub
Przysłowie na dziś:
„Jeśli na Bernarda ziemia twarda, to będzie zima harda, a jak miękka to lekka”
Słońce
Świt: 04:49
Wsch. Sł.: 05:27
Zenit: 12:39
Zach. Sł.: 19:51
Zmierzch: 20:28
Cytat dnia:
Bo wiem już od dosyć dawna, już od dosyć dawna się przekonałem i wiele nad tym studiowałem w miejskich bibliotekach, i myślałem, i wiem, że ci najwięksi to nie są wcale ci najwyżej, tylko ci najniżej. Tych trzeba całować w rękę uniżenie. A nie tych, co otoczeni są światłem splendoru. O, większość tych powinna być przez psy rozszarpana albo przez kruki.
Edward Stachura
20 sierpnia 1847 roku w Hrubieszowie urodził się Aleksander Głowacki – Bolesław Prus
- pisarz, dziennikarz i publicysta epoki pozytywizmu. Próbował także być tłumaczem, fotografikiem, a nawet ulicznym mówcą i ślusarzem. [zmarł 19 maja 1912 roku w Warszawie
Poniżej fragment opowiadania Bolesława Prusa „Na pograniczu”
NA POGRANICZU
[pisownia oryginalna]
Rzecz dzieje się w pogranicznej mieścinie.
Mieścina wybudowana jest w okolicy dosyć równej, otoczona nędznie uprawnemi polami. Wpobliżu znajduje się trochę lasu i kawałek łąki. Przez łąkę płynie rzeczka niezbyt szeroka, ale w niektórych miejscach głęboka; strome i czarne jej brzegi (ulubiona siedziba raków) porosłe są gęstemi kępami wierzbiny.
Ta rzeczka stanowi granicę.
Sama mieścina odznacza się ubóstwem i nieporządkiem. Ma duży czworokątny rynek, obudowany drewnianemi domami, z których jedne chylą się do upadku, inne świecą kawałkiem nowego dachu z gontów, a jeszcze inne — wdzięczą się świeżo pomalowanemi okiennicami na kolor: jasno-niebieski, ciemno-zielony, albo czerwony.
Rynek jest pełen wzgórz i dołów. Wzgórza utworzyły się ze śmieci, wyrzucanych z mieszkań; z dołów wybierano glinę na wylepianie pieców. W jednym rogu placu widać studnią z kołowrotem i daszkiem; w drugim znajduje się figura świętego, z palmą w ręku i znowu pod daszkiem.
Od rynku, w różnych kierunkach, biegną uliczki, zabudowane jeszcze nędzniejszemi domkami, a na końcach — stodołami. Gdzie niegdzie, przy najpogodniejszym dniu, widać obszerne kałuże, które bynajmniej nie wpływają na zmniejszenie się piaszczystej kurzawy na ulicach.
W porze letniej pod domami, na spróchniałych ławkach, igrają dzieci, nędznie odziane i, o ile się zdaje, rzadko myte. W kałużach pływają kaczęta, albo wyleguje się samotny przedstawiciel nierogacizny.
Ogrodów jest niewiele; prawie brak cienia. Tylko przy murowanym kościele stoi kilkanaście starych lip. Około urzędu gminnego zasadzono kilka młodych kasztanów, po których dziś zostały cztery kije.
Środek miasta zamieszkują przeważnie Żydzi, obwód chrześcijanie. Żydzi utrzymują szynkownie, sklepiki z pieczywem, z norymberszczyzną, solą; chrześcijanie należą do stanu rolniczego, ale bawią się także furmaństwem i rybactwem.
Napozór nadgraniczna mieścina nie różni się od setek innych, rozrzuconych po kraju. W, gruncie rzeczy jednak posiada bardzo charakterystyczne cechy, coprawda nie rzucające się w oczy, a nawet do pewnego stopnia kryjące się przed ciekawemi spojrzeniami.
Przedewszystkiem parutysięczna jej ludność składa się z pierwiastków dziwnie ruchliwych. Dziś znajduje się tu pełno ludzi, których nie było przed tygodniem i nie będzie jutro. Pomimo to, są oni jakby u siebie w domu. Mają własne mieszkania, łóżka, mogą się w każdej chwili przebrać. Niejednego z nich widziałeś onegdaj zagranicą, gdzie również był jak u siebie w domu. Pojutrze możesz go spotkać w krzakach, nad rzeczką, i zobaczyć w jego fizjognomji wyraz właściwy człowiekowi, który i w krzakach jest jakby u siebie w domu.
W długie rozmowy z tym turystą nie wdawaj się. Odchodź jak najśpieszniej, z zupełnem jednak przekonaniem, że on ścigać cię nie będzie.
Objeżczyki, inaczej strażnicy pograniczni, często i nagle wpadają do mieściny bez powodu i pilnie obserwują jej mieszkańców. Ale obserwowany patrzy spokojnie w oczy ciekawemu i, dla okazania większej fantazji, nuci sobie coś pod nosem.
Po takim pojedynku na spojrzenia, strażnik wzrusza zwykle ramionami i odchodzi. Nagle wraca, znowu obserwuje swój objekt, znowu spotyka ten sam spokojny, trochę szyderczy wzrok i słyszy tę samą piosnkę.
Bez żadnej wątpliwości każdy obywatel mieściny miał jakieś zajęcie, jakiś jawny sposób zarobkowania. Ale... wydatki jego o wiele przenosiły dochody.
Pytanie: z jakiego źródła czerpał ową przewyżkę?...
Niekiedy działy się tam ciekawe rzeczy.
W szopach lub stodołach ludzi, nie posiadających nawet kury własnej, rżały konie. Wśród snopów słomy, albo pod stosem gałęzi widywano zagraniczne towary. Czasami w nocy rozlegały się w polu odgłosy gonitw... Niekiedy, ale to już bardzo rzadko, znajdowano w krzakach trupa którego z mieszkańców...
Wszystkie owe tajemnicze zjawiska objaśniały się zapomocą jednego, dosyć upowszechnionego podejrzenia. Oto podobno wielu mieszkańców osady trudniło się przemytnictwem.
Cechy polityczne i topograficzne okolic oddziaływają na sposób życia i charakter ludności. Wiedziano już o tem bardzo dawno. Nie byłoby też nic dziwnego, gdyby istotnie ludność osady nadgranicznej bawiła się nielegalnym handlem.
Na wszelkie zaś zarzuty, jakie procederowi podobnemu robić można, istnieje gotowa odpowiedź:
— Każdy człowiek żyć musi!...
Odpowiedzi tej napamięć wyuczyli się objeżczyki.
[20.08.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz