CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 sierpnia 2024

KSIĘGA ROMANA [1]

 

Od Romana niewiele jestem młodszy, a może i nie, może w jednym wieku jesteśmy, tyle że on wydaje się starszy ode mnie, niedomaga, w zakładzie opieki przebywa, gdzie konieczna pomoc jest mu udzielana, bo to i chodzi niewiele, i serce ma słabe, ale chyba najgorzej jest z tym, że rzadko kto go odwiedza, wobec czego marnieje w oczach i jeśli już rozmawia, to tak jakoś do niczego i smutno. Kiedy się u niego zjawiłem, opiekunka powiedziała, że nowego życia dostąpił, szczerze się uśmiechał i nawet z szafki wyjął jakieś włoskie, lekko musujące, smaczne choć tanie wino, a przecież pijał od bardzo wielkiego święta, mimo że lekarze niemal zachęcali go, aby przed snem kieliszek czerwonego wytrawnego spożył (tylko jeden), co dla krążenia poprawy się przyda.

Porozmawialiśmy z sobą jak za dawnych czasów, o których pamięć zwykle zawodzi. Zdam jeszcze relację z tego i innych spotkań, do jakich doszło później, lecz teraz opowiem i napiszę o księdze, którą dał mi do poczytania w domu. A był to prawdziwie z klasą oprawiony rękopis, zgrabnym i czytelnym pismem (pióro!!!) wypełniony. Mówił, że miesiące i lata spędzone w przytułku nauczyły go cierpliwości i przypomniały wręcz kaligraficzny charakter pisma z jakiego był znany w młodości. I w ten oto sposób czas jaki mu pozostawał jeszcze do ostatecznego zejścia z tego świata poświęcił na pisaniu, co pochwaliła pani psycholog zaglądająca co tydzień do ośrodka.

- Wprawdzie nie ma jednoznacznie brzmiących dowodów na to, że pisanie wierszy, powieści czy pamiętników nie dopuszcza do piszącego choroby Alzheimera, to jednak człowiek starzeje się później i piękniej – miała rzec psycholożka.

Jeszcze tego samego wieczoru, co nie spodobało się mojej żonie, przysiadłem do czytania. Zaznaczę od razu, że ta „Księga Romana” nie zaczynała się od przedmowy, wstępu; nie zawsze pojawiały się daty sporządzonej notatki, ani też nazwy miejsc, gdzie takową informację pisano – wszystko zdawało się być opowieścią czy opowieściami spontanicznymi, w stylu znanym w literaturze jako strumień świadomości, opowieścią pisaną w pierwszej osobie - była to narracja absolutnie niezależna, a zaczynała się w ten sposób:

Temat: Taniec – folklor.

Musiał być to maj – czas matur, kiedyśmy mieli sporo wolnego czasu. Druga albo trzecia klasa. Przyjechał na rowerze, gdy grałem w tenisa z Ryśkiem. Mecz zażarty. Wygrywałem. On, że dlaczego nie jestem na próbie. A potem, że to taka szansa, okazja, wyjazd za granicę w październiku. Ja, że nie mam w ogóle zacięcia do tańca, nie potrafię zapamiętać kroków. Jak tu objąć dziewczynę? Nie tego nie powiedziałem. Chyba się wstydziłem.

Teresa miała na imię. Niższa ode mnie, taka sama w sobie, ale nie gruba, strasznie ruchliwa, a mówiło się o niej, że dobrze wyczuwa rytm, w okularach, nawet ładna, ale ja jakoś nie wyobrażałem sobie na ten przykład chodzenia z dziewczyną w równym wieku. Pewnie z powodu druzgocącej wstydliwości.

Najgorsze było to, że on był moim wychowawcą i nie można było go spławić byle czym, ale że uczył mnie muzyki, przedmiotu – pchełki, jak o nim mówiliśmy, więc postawienie się temu nauczycielowi, choć do przyjemnych nie należało, nie było sprawą niemożliwą do przeprowadzenia. Upierałem się, a argumentacja jaką się posługiwałem nie była najzręczniejsza, ale pan Wojtek to równy gość i potrafił wybaczać niepokornym, a przy okazji, aby go udobruchać wspomniałem, że mój ojciec potwierdził, że w niedzielę odbędzie się ten wędkarski konkurs i kazał przypomnieć nadrzędną zasadę: po złowieniu ryby zawodnik ma bezzwłocznie powiadomić sędziów o połowie, następuje po tym zważenie złowionej sztuki i bezwzględnie wyrzucenie ryby do stawu – inaczej grozi dyskwalifikacja.

Temat – Przed wyjazdem. Wyjazd.

Jedziemy w trzech – ja, Adam i Rysiek. Sprawdzamy stan naszych oszczędności oraz prowiant. Występują: konserwy mięsne sztuk 9, zupy w słoiczkach – 6, zupy w torebkach – 12, kiełbasa sucha – mniej więcej półtora kilo, ogórki i kapusta kiszona – 5 słoików, jajka – dwa mendle, ziemniaki z sześć kilo, cebula, jabłka papierówki chyba jeszcze niedojrzałe… i tyle, No wiadomo, że jeszcze herbata, kawa zbożowa, parę butelek wody mineralnej. Każdy miał rower z przyczepką – to pomysł i wykonanie Ryśka. Faktem jest, żeśmy mu pomogli, ale on był mistrzem, a my jedynie czeladnicy. Prowiant miał być wieziony na dwóch przyczepkach, zaś na trzecią, największą, Rysiek załadował namiot i część koców. Pozostałe mieliśmy przytroczone do bagażnika za siodełkiem.

Wyruszyliśmy przed piątą i mieliśmy około 40 kilometrów do celu. Niby niewiele, ale tak strasznie obładowali jechaliśmy z przerwami 4 godziny. Trzeba było coś zjeść i rozbić namiot na szerokiej łące, jakieś sto metrów od jeziora.


[03.08.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz