Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

15 sierpnia 2024

KSIĘGA ROMANA [2]

II

Roman wymykał się z ośrodka stosunkowo często. Nie oznacza to, że opuszczał zakład opieki niepostrzeżenie, bez wiedzy personelu – wszystko odbywało się legalnie i wystarczyło tylko, aby w przeddzień zameldował się z prośbą o przepustkę u przełożonej pielęgniarek albo u samego dyrektora i otrzymywał pozwolenie. Mój przyjaciel był szczególnym podopiecznym. Żył z całkiem niezłej emerytury – był przez parę lat dyrektorem szkoły, a potem przez lat osiem dyrektorował Muzeum Miejskim, więc świadczenie miał wysokie. Zakład opieki zabierał mu 85 procent dochodu, na czym raczej zyskiwał, nie tracił, ale za to mój przyjaciel mieszkał w jednej z czterech jedynek; nie ma co ukrywać - był wybrańcem losu, lecz prawdę powiedziawszy zasłużył sobie na traktowanie go cokolwiek lepiej aniżeli innych, gdyż nie dość, że dostarczał ośrodkowi bodajże najwięcej pieniędzy ze świadczenia emerytalnego, to w dodatku był świetny organizatorem i potrafiła zainspirować urzędników ośrodka ciekawymi pomysłami. Pani Potocka, przełożona pielęgniarek, z którą udało mi się dłużej porozmawiać, mówiła mi, że Roman źle się czuł będąc swoistym beniaminkiem personelu, chociaż gdy przyjrzy się szczegółom działalności ośrodka, to trudno doszukiwać się jakiegoś rodzaju nierówności w traktowaniu. Prawdopodobnie ta „nierówność”na jaką uskarżał się Roman wynikała z tego, że jego „współbracia niewoli” nie dysponując kwotą własną emerytalnych dochodów taką jak on posiadał, rzadziej wychodzili „na miasto”, nie mogąc sobie pozwolić na kupno rzeczy zaspokajających ich pragnienia i ambicje. Roman często wspomagał uboższych pensjonariuszy, lecz wiadomo że nie mógł z tym przesadzać, bo w końcu każdy człowiek ma swój honor i jeśli nie jest go pozbawiony, odmówi w końcu choćby postawienia kufla piwa w najlepszej miejskiej gospodzie, bo nie wypada żyć na czyjś koszt.

- Wychodzi zwykle z dwoma, trzema przyjaciółmi. Fundował im kawę i piwo, czasami nawet opłacał fryzjera, chociaż mamy podpisaną umowę z fryzjerem, który przyjeżdża do zakładu raz na trzy tygodnie i strzyże, a także goli pensjonariuszy po jednej trzeciej kosztów – opowiadała pani Potocka.

- Czy wiecie, że Roman pisze? - zapytałem w pewnym momencie.

- Wiemy, choć niezręcznie ukrywa to przed nami i prawie w ogóle nie daje nam nic do poczytania. Wyjątek stanowi najmłodsza z pielęgniarek Anna, do której pan Roman ma chyba jakąś słabość.

Korzystając z tego, że Roman był gdzieś na mieście z dwoma przyjaciółmi, wyciągnąłem z walizki jego księgę, z którą właściwie się nie rozstawiałem i zacząłem czytać na dowolnie otwartej stronie i jak się okazuje, trafiłem na smakowity kąsek.

Poprosiłem, aby przyszła do mnie po jedenastej, a serce tak mi drżało i byłem taki podniecony jak dawno temu. Przyszła z malinową herbatką, którą tak lubiłem, ale przecież nie o to mi chodziło. Kiedy podeszła do mojego łóżka, na którym właśnie siedziałem, chciałem jej powiedzieć coś, o czym dawno marzyłem, ale nie miałem śmiałości. Spostrzegła to i jakoś tak dziwnie sympatycznie, a może nawet bardziej niż sympatycznie spojrzała na mnie, i czułem że oddecha pełnymi piersiami, które chcą niemal wydostać się przez nieskalanie białą bluzeczkę jej pielęgniarskiego ubranka. W końcu przemówiłem, bojąc się że ta niesamowita chwila ulotni się i odleci Bóg wie gdzie.

- Może mi pani pokazać swoją pierś – zapytałem przyparty do muru swojego podniecenia. - Pani Aniu, ja zapłacę – dodałem po chwili i zanim się spostrzegłem i zdążyłem zareagować, Anna wymierzyła mi dwa ciosy otwartą dłonią w oba policzki. Chwilę później, czego się absolutnie nie spodziewałem, najmłodsza z pielęgniarek wydobyła na wierzch obie kształtne, zaróżowione z pełnymi brązowymi sutkami piersi.

- Jest pan wstrętny – przemówiła. - Za pieniądze – nigdy. Proszę, może je pan całować.

Zmieszałem się, ale oczywiście moje usta skorzystały z zaproszenia i pochłonęły te śliczne sutki, a moje zęby przyszczypywały koniuszki sutków i wreszcie zacząłem całować i pieścić dłońmi na zamianę te obfite i kształtne znamiona kobiecości. Anna w pewnej chwili przyciągnęła moją głowę do biustu i zdaje się, że szeptała wtedy: - no dobrze, tak, cudownie, to będzie taka nasza tajemnica. I nastąpił koniec przyjemności, którą, jak sądzę, nie tylko ja odczuwałem.



[15.08.2024, Toruń] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz