RODZIAŁ 53. ROWEROWA MAJÓWKA
[w którym poznamy relację z pierwszej tego roku majówki rowerowej napoczętej w Różanowie, a ukończonej przy ognisku w Ciżemkach]
A jakże, sam pan Kołodziejski, rowerowy potentat, wraz z panem Barańskim do spółki, przewodzili peletonowi w najpiękniejsze z pięknych sobotnie, majowe przedpołudnie.
Towarzystwo obrało sobie wprawdzie Ciżemki za metę etapu, lecz pierwej postanowiło we wszystkie możliwe strony przemierzyć ulice miasteczka. Czemu? Aby się pokazać światu. Aby wreszcie tu i ówdzie przystanąć, i dostrzec, że to nasze miasteczko, któremu jak najdalej do wielkich metropolii też posiada swój urok, jakiego często nie doceniamy. Tu jakaś kamieniczka, willa, pałacyk, jakiś plac kwitnący kasztanami, blok mieszkalny otoczony ogródkami, szkoła odświętnie we flagi przystrojona, stary ratusz - dziś muzeum regionalne, kościół, uliczki zawiłe, trotuary, dom kultury, jakaś starożytna studnia na rynku, jakieś pole uprawne wciśnięte w miejską zabudowę, mleczarnia, fabryczka… i tak dalej.
To pani Zofia Koteńkowa wpadła na pomysł, aby podczas tej majówki porobiono zdjęć furę, a na nich niech się znajdą prócz uczestników wyprawy miejskie i wiejskie pejzaże, które się później unieśmiertelni na wystawie w domu kultury, którym zarządza pan Korfanty.
Trzeba przyznać szczerze, że nie spodziewano się tak pierwszorzędnej frekwencji na rowerowej majówce. Dość powiedzieć, że rowerów panu Kołodziejskiemu zabrakło, więc co niektórzy stawili się swoimi, łącznie z panem burmistrzem i całą jego rodzinką.
Z powodu tej masowości musiano poprosić panów policjantów o wsparcie, którzy z przyjemnością towarzyszyli podróżnikom, torując im drogę, a że z przyjemnością to również z tego powodu, że w Ciżemkach na całą tę gawiedź czekało ognisko do rozpalenia zmyślnie przywędzone kiełbaski, tudzież gęsta grochówka i beczki słodowego, bezalkoholowego piwa. Ponadto sam pan burmistrz przykazał zwieść na ciżemkowskie łąki drewniany podest do wyczyniania na nim tańców; rzecz jasna pozamawiał też zespoły muzyczne, które jak raz, do tej ślicznej imprezy się nadawały.
Aż pan radca Krach z panem redaktorem Pokorskim dziwili się tej politycznej pana burmistrza odmianie, lecz nic zdrożnego o tym nie mówili. Przeciwnie, ucieszyli się, że zawiadowca miasta albo nareszcie uwierzył, że można coś w miasteczku zrobić poza paragrafami, albo też z wielką nieśmiałością przystępuje do towarzystwa oznajmiając tym samym swoją porażkę, jaką wcześniej nie jeden raz ponosił, gdy w słowną utarczkę z panem radcą się wdawał.
Ale podczas tej majowej imprezy wszelkie politykowanie było surowo wzbronione. Zabronione było na trasie wyprzedzanie i każdy miejsca swego w peletonie pilnował; demokratycznie było też przy ognisku i przy zalewie, gdzie jeszcze nie gryzły komary, ale jeśli ktoś odważył się wsiąść na konia, to, co swoje w kolejce odstać musiał, choć na całe szczęście ochotników nie było zbyt wielu. Bawiono się przednie, choć byli tacy, co to mięsne porcje i grochówkę dzielić musieli, a i w szklanice słodowego piwa wlewali spragnionym. Potem, kiedy stało się muzycznie, kto chciał, jedynie słuchał, a inni skuszeni melodiami do tańca się zabrali, a ile przy okazji zdjęć wykonano, policzyć trudno. A pan Korfanty, dyrygujący w mieście kulturą osobiście film z całej imprezy nagrywał.
Pod wieczór ludzkość cała poczęła szukać własnych kątów do spacerów i do rozmów pomiędzy sobą, które pewnie trwałyby do północy, gdyby nie szef rajdu, pan Kołodziejski, który zarządził odwrót, lecz obiecał, że jeszcze kiedyś podobną imprezę urządzi, może nawet dłuższą, aby umocnić kondycję welocypedystów.
Wrócono zatem do miasteczka, a noc zapadała przyjaźnie chłodna, cichnąca i przejrzysta.
[pisano dnia 13. maja 2016 roku w ... duchowym Dobrzelinie, gdzieś w Polsce]
[04.07.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz