760.
Nie dopisałem o tej siatkówce, więc dopisuję teraz, a właściwie będzie o sposobie pokazywania meczów siatkarskich przez Włochów. Jedno słowo, które mi się narzuca to tragedia. Mecz siatkarski przedstawiany jest z pozycji drona, czyli takiej, z której nie może obserwować spotkania widz siedzący w hali sportowej. Obraz jest niedokładny, wręcz satelitarny, a jeśli czasami realizatorzy pokazują zmagania siatkarzy tradycyjnie, to kamery pomniejszają obraz i przez to poszczególne akcje meczu są mniej czytelne.
- Dlaczego Włosi postanowili utrudnić odbiór meczy siatkarskich?
- Dlatego.
Innego wytłumaczenia nie ma. Szkoda tylko, że zagraniczne (w tym polska) stacje telewizyjne, godzą się płacić za ułomny przekaz realizowany przez włoskich speców. W dzisiejszych czasach jedynie pieniądz jest w stanie nauczyć porządku.
761.
Z Tour de France dla Polaków nie ma dobrych wieści. Po wycofaniu się „zająca” Rafała Majki [w mojej nomenklaturze „zając” oznacza kolarza nie mającego ambicji zwyciężać, podporządkowanego woli zespołu i jego liderowi; sportowiec taki haruje na potrzeby lidera, wyznacza tempo jazdy, likwiduje ucieczki, a w przypadku kraksy czy defektu lidera, zostaje mu do pomocy i holuje do peletonu; zwykle taki pracuś nie ma już sił, aby zafiniszować na mecie, zadowala się miejscem w pierwszej pięćdziesiątce, za co później zostaje wynagradzany], po wycofaniu się z wyścigu Majki najlepszy z Polaków Łukasz Owsian zajmuje wysokie 44. miejsce ze stratą ponad dwie i pół godziny, a pozostali dwaj polscy kolarze są sklasyfikowani w pierwszej dwusetce na miejscu 120. i 123. ze stratami ponad cztery i pół godziny.
A jednak coś miłego i wartego odnotowania zdarzyło się na Tour de France na jednym z pirenejskich etapów. Jadący na drugim/trzecim miejscu Słoweniec, powszechny faworyt do zwycięstwa w wyścigu Pogaczar „złapał” pobocze i upadł na zakręcie, tracąc w ten sposób kilkanaście sekund do jadącego z nim lidera, Duńczyka Vingegaarda. Okazuje się, że Duńczyk nie skorzystał z pechowego upadku słoweńskiego rywala i zaczekał na niego, za co Pogaczar mu pięknie podziękował. Ta scenka pokazuje, że świat sportowy może być lepszy.
762.
Nie milkną echa wypowiedzi pani Olgi Tokarczuk na temat literatury i czytelników. Pal nawet diabli tę niefortunną wypowiedź naszej noblistki; mnie interesuje szerszy problem, problem, moim zdaniem mający swe źródła w sposobie uprawiania polityki. Do czego piję? Otóż myślę, że wielu z nas zgodzi się z tym, iż w świecie polityki (mam na myśli rodzimą, choć pewnie nie jest to li tylko polska cecha) istnieją różne ugrupowania, które mają swoich wodzów, prezesów i przewodniczących. Ci wodzowie z kolei mają swoje polityczne zaplecze, swoich wiernych i oddanych sympatyków, którzy choćby ten wódz, prezes czy przewodniczący postąpił źle, niegodnie, głupio, to wierni adoratorzy będą swoich przywódców bronić aż do krwi ostatniej. Kiedy zatem jakiś gloryfikator albo wręcz fanatyk spotka się ze stwierdzeniem:
- Oj, Stasiu, twój wódz, prezes czy przewodniczący ostatnio narozrabiał, postąpił źle, zachował się niegodnie, a przynajmniej głupio.
Tedy rzeczony Staś odpowiada:
- Oj, nieprawda, mój wódz, prezes czy przewodniczący postąpił dobrze, zachował się, a jakżę, godnie, a do tego bardzo mądrze, i już, a teraz nie mam czasu.
I dyskusja skończona. Kto choć jednym okiem i tak samo jednym uchem zaobserwował podobną sytuację, ten wie o czym piszę.
Okazuje się, że ten mechanizm obronny zaprzeczania [najczęściej w postaciach: „nie ja tylko on” lub „ja? A pamiętasz jak on postąpił? Jeszcze gorzej”] przenosi się na inne dziedziny życia, także na fanów pani Tokarczuk. Otóż czcicielki i admiratorzy twórczości pani Olgi Tokarczuk, także samej pisarki, nie dopuszczają nawet myśli, że można cokolwiek złego powiedzieć na temat podmiotu ich uwielbienia. Nie są w stanie powiedzieć:
- No cóż, zachwyca mnie twórczość noblistki, podoba mi się jej twórcza osobowość, pogląd na życie, przemawia do mnie jej postawa, jaką zajmuje wobec najistotniejszych zagadnień z jakimi zmaga się współczesny człowiek, ale tej akurat kwestii przesadziła, postąpiła niewłaściwie, poszła w swej wypowiedzi za daleko.
Niestety nie ma sposobu walki na argumenty z takim/taką afirmantem/afirmantką, gdyż obrona czci adorowanej osoby lęka się logiki i argumentacji.
Mamy właśnie do czynienia z taką postawą wobec osoby cieszącej się zasłużenie dużym autorytetem, uznaniem jakie zdobyła zapewne ciężką pracą pisząc świetne powieści, które nie są czytane przez masowego czytelnika, co jednak nie umniejsza wartości prozy tej pisarki. No właśnie… ponieważ nie ma człowieka doskonałego, a rzeczywistość nas otaczająca nie jest zerojedynkowa, pani Tokarczuk popełniła niedoskonałość, którą zauważono jako albo prowokację słowną, albo też – to byłoby gorzej – pogląd autorki sprzyjający dzieleniu ludzi. Do tej niedoskonałości pani Tokarczuk zapewne się nie przyzna w myśl zasady, że „nie to miałam na myśli” lub „moje zdanie czy dwa zdania zostały wyjęte z kontekstu” [a z tym kontekstem to może być tak:
- Ach ty suko! - mówi mąż do żony.
Słyszał to sąsiad, ale, co gorsza, mąż zdał sobie sprawę z tego, że sąsiad słyszał to jego brutalne odezwanie się do żony.
Spotykają się niedługo potem.
- Jak mogłeś powiedzieć tak do żony, która cię tak bardzo kocha – napiętnuje męża sąsiad.
- Oj, to co usłyszałeś, zostało wyrwane z kontekstu.]
W czym rzecz się się zasadza?
Otóż jedna z adoratorek naszej wybitnej pisarki napisała w Internecie:
„Olga Tokarczuk nie powiedziała, że kto jej nie czyta, ten idiota, tylko że jej literatura nie jest dla idiotów, co jest absolutnie prawdą. Zapewniamy, że to nie znaczy to samo”.
No to posłużę się przykładem, zmieniając nieco okoliczności przyrody, nie zmieniając meritum.
Kto nie dostaje mojej szynki, którą kupiłam w osiedlowym sklepie, ten jest psem = kto mnie nie czyta jest idiotą;
Szynka nie jest dla psów = literatura nie jest dla idiotów.
Łatwiej i logiczniej chyba się nie da.
[23.07.2022, Toruń]
No właśnie, spory na każdy temat, ale dyskutować, to nie znaczy przekonywać do swojej opcji, a najbardziej drażni, gdy ktoś mi wmawia i to publicznie, że czegoś nie zrozumiałam, choć słyszałam na własne uszy, wielu innych tez słyszało, ale żeśmy idioci, więc siedźmy cicho.
OdpowiedzUsuńMyślę, że poza językiem, którego w pewnych sytuacjach nie powinno się używać, plagą naszych czasów jest nieumiejętność czy niechęć przyznania się do popełnionego błędu, takie "iść w zaparte" nawet wtedy, gdy obiektywne "okoliczności przyrody" mówią co innego. To utrudnia porozumienie między ludźmi.
Usuń