[...] Nie wiedzieć czemu, zaraz po posiłku Adam poczuł ogromną senność. Zdradził się z tym w pewnym momencie, gdy oparłszy głowę na przedramieniu służącym jako podporę dla niej, dłoń nagle bezwładnie uskoczyła w bok, a głowa o mało brakowało, aby uderzyła głucho i boleśnie o blat stołu. Zerwał się wtedy, otworzył małe, przymglone oczy, a zdawało mu się, że śpi, albowiem słysząc nad sobą rozmowę kobiet rozpoznawał ją tak, jakby jej słowa dochodziły z głębi cembrowanej studni.
- Pan się zdrzemnie, choćby i pod kocem…
- Siły nabierze…
- Wpadniemy przed dziesiątą…
- Zawsze to sprawdzić nie zawadzi, czy jakiego nawrotu nie będzie…
Czy rzeczywiście Jadwiga ze Stefanią prowadziły taką właśnie rozmowę, nie wiedział. Dziwne senne uczucie owładnęło jego ciałem i duszą, która jeszcze nie wypełzła na zewnątrz, czuł jak przechodzi miękkim krokiem z kuchni do pokoju, kładzie się na łóżku po ściągnięciu butów, uśmiecha się, a czyjeś ręce naciągają na niego koc i jeszcze przed zaśnięciem słyszy:
- Ja się nie dziwię, sama przeżyłam szpital, to wiem jaka po nim senność pozostaje...
- Jutro będzie mu lepiej, zobaczysz…
- Ale jeszcze go odwiedzę, zanim sama zasnę…
- Jeśli coś będzie nie tak, daj mi znać.
Około dwudziestej drugiej Jadwiga zastała Pagaczewskiego śpiącego snem kamiennym i jedyne, co dla niego zrobiła to podciągnęła mu pod podbródek koc. Oddech miał równomierny, głęboki, więc uradowana tym, że sąsiad spokojnie odsypia sobie czas spędzony w szpitalu, wymknęła się cichutko na korytarz, potem zajrzała jeszcze do samotnej Stefy, poinformowała ją o wizycie u Adama i wróciła do swojego mieszkania. Czegoś jednak żałowała, czegoś co miała powiedzieć Adamowi, a wymówić tego nie zdołała i dopiero nazajutrz, kiedy przed szóstą rano spotkali się na werandzie, i po uprzejmościach porannych, jakie między sobą wymienili, i siedząc na ławie zaczerpnąwszy nozdrzami do płuc rześkiego powietrza, wtedy dopiero Jadwiga przekazała mu tę pierwszą informację, którą podzielić się z nim chciała. Było nią to, że zmieniły się plany ratusza odnośnie ich starej dzielnicy i na razie nie może być mowy o wyburzaniu kamieniczek przy Lipowej, a więc ich ulicy. Trąbiono o tym już od pół roku, lecz jednak zaniechano tego przedsięwzięcia. Jak to tłumaczono? Jadwiga poznała oficjalną przyczynę od jednego z radnych miejskich, którego nawet i znała, ale też ów człowiek rozpoznawany był z tego, że każdą, ale to każdą tajemnicę rządzącej miastem koalicji na zewnątrz wynosił. Radny ten tłumaczył, że burmistrz dopatrzył się jakichś nieprawidłowości w poczynaniach firmy, która miałaby zrównać stare kamienice z ziemią, jak i też przeceniono możliwości miejskiego budżetu, który byłby skierowany na przygotowanie mieszkań dla ludzi wysiedlonych z kamienic wydanych pod topór nowoczesności. Jadwiga w rozmowie z radnym jedynie przytakiwała, wzrokiem, mimiką twarzy i gestykulacją wyrażała zrozumienie, w rzeczywistości zaś myślała swoje, bo też i plotki co i rusz chodziły po miasteczku, że nowoczesność zostanie wprowadzona (plany już ponoć są) w innej części grodu, tam gdzie ludniejszy jest elektorat obecnej władzy i tych ludzi należy wesprzeć nowym domem handlowym, przedszkolem i boiskami sportowymi, a jeśli idzie o te nowe budynki, to powstaną one po obu stronach ulicy Kamiennej, która łączy centrum z osiedlem willowym na samym skraju zachodniej części miasta. Ulica Kamienna otrzyma przy okazji nową nawierzchnię, a to z tej racji, że wśród mieszkańców osiedla willowego są między innymi obecny burmistrz, sekretarz, przewodniczący rady miejskiej i skarbnik.
- To jest bardzo, ale to bardzo prawdopodobne, że zadowalając własne apetyty, zostawią naszą dzielnicę w spokoju, i wie pani co, pani Jadziu, że ja tego nie żałuję. Tyle lat spędziliśmy w tym grajdołku, my i rodzice nasi, tyle wspomnień przemiłych.
- Oj tak, panie Adamie. I ja nie żałuję. Jakeśmy w tych sześciu naszych kamienicach przed laty kanalizację założyli, ogrzewanie, ciepłą wodę, to teraz czego nam więcej do szczęścia potrzeba.
- Są może i tacy, którzy chętnie by się do nowych siedzib przeprowadzili, ale to chyba tylko młodzi, co to luksusów pragną – zauważył Pagaczewski – ale z drugiej strony u nas się żyje tak jak… powiem ci, pani Jadziu, że jak przyjechał do mnie zeszłej wiosny kuzyn z samego Szczecina, to mówi to mnie tak: „Wujku ty mieszkasz tak jak na jakimś letnisku. Po tej stronie ogrody, za nimi struga, niewielka, acz w pewnych miejscach głęboka do metra i z czystą wodą, a za nią las ciemny i wysoki”. Przyznałem mu rację. Powietrze u nas zdrowe, a i miasto znać, bo gdy spojrzeć w prawo – uliczki poprzeczne, sklepiki, małe przedsiębiorstwa rodzinne po jednej stronie, a po drugiej droga prowadzi wprost na stare miasto.
- I tylko to… że starzy ludzie u nas mieszkają, starzy jak my – zasmuconym głosem odezwała się Jadwiga.
- Nie narzekajmy, pani wszelako młodsza ode mnie.
Jedynie westchnęła.
Świeża i radosna sobota wyłaniała się z chłodnego poranka zgarniając z nieboskłonu pierzchliwe cumulusy, i umożliwiając coraz wyższemu słońcu swobodniejszą, rozleglejszą penetrację dachów, ulic i błoń miasteczka. Dnia jeszcze przybywało, ale niedługo ten przypływ jasności stanie w miejscu i noc pocznie odzyskiwać utracone cienie, co jest jej odwiecznym, acz rzadko przez kogo lubianym prawem. Póki jednak światłość istnieje narodzona o tak wczesnej porze dnia, to potrzeba się radować i nie myśleć o jesiennej równonocy, a już tym bardziej o grudniowym przesileniu.
Tak i oboje doczekali się na tej werandzie Tomasza, Jadwigi męża, który każdej soboty o tej porze wraz z żoną szedł na ryneczek, aby kupić chleb, masło i twaróg.
Adam z chęcią przyłączył się do tych dwojga.
[...]
[17.07.2022, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz